**Dawno nic nie napisałem, a czekało w szufladzie ponad rok....**
*rozdział II*
***Dom jest tam, gdzie tańczysz z innymi, a taniec to życie.
[Stephen King – Dallas ‘63]***
W centralnym bloku mieszkały różne rodziny...
Z odmętu lat pamiętam, że w lewej klatce na parterze mieszkała rodzina Ś. On Pan Marian Ś. - szanowany majster budów wszelakich w Polsce, jak i wysyłany w delegacje nawet do Iranu był dość niskim, krzepkim, ogorzałym od słońca 40-sto paro latkiem. Silny charakterem i postawą fizyczna. Miał dwóch synów – urwisów i małą córeczkę Beatę. Żona Pana Mariana Pani Ewa była natomiast pracownikiem państwowego wydawnictwa i drukarni w mieście. Zatem jak się domyślacie, rodzina ta, otoczona od najwcześniejszych lat książeczkami dla dzieci, wierszami poetów i klasycznymi dziełami mistrzów, była oczytana, spokojna i wzorowa. Pożycie Państwa Ś. było przykładne i nad wyraz spokojne, a przynajmniej takie sprawiało wrażenie. Jedynie dwóch urwisów, jednych z najstarszych w bloku z dzieci, siało postrach przed blokiem, ale w ten dobry sposób. Zawsze razem, zawsze z zasadami i zawsze z jakąś piłka szmacianką z innymi dziećmi na klepisku przy wschodniej flance bloku. Na przeciwko państwa Ś. Mieszkała rodzina D. Pan domu – potężny jegomość ponad 2 metrowy, barczysty i z bardzo niskim i donośnym głosem co ranek jeździł do swojej fabryki skuterem. A może to nie była fabryka a biuro służby bezpieczeństwa lub inny urząd jaki Pan D. piastował w mieście. Pani domu, niemalże nie wychodziła z domu, była spokojna i bezkonfliktowa. Nawet jak pielęgnowała ich ogródek pod oknami swojego mieszkania – robiła to niezauważalnie, choć ogródek ich należał do najkwiecistych i najbardziej wypielęgnowanych w całym bloku.
Na pierwszym pietrze mieszkała Pani profesor i tłumacz z wielu języków – trzon rodziny T. Ona w tym domu rządziła swoim mężem, który był pewnie nikim albo kimś wielkim w mieście. Mieli urodziwą córkę, która była damą jak jej matka. Zawsze pięknie, drogo ubrana w zachodnich żurnalach i Pewexach za dewizy zarobione z tłumaczeń – siedziały w domu, bo pieniądze same witały w ich progach. Na przeciwko mieszkała pewna starsza babcia Pani B. Nie wiem kim była w przeszłości, jednak była dobra kobietą i czasem moi rodzice podrzucali jej mnie, na przeczekanie z nią, gdy sami musieli wyjść gdzieś na sprawunki w mieście. Zapamiętałem, że dom jej był pełen świętych obrazków i wypełniony atmosfera modlitwy. Stawiałbym z zachowania jej i tym, że rodzice moi wyczuli w niej bratnią duszę, nie tylko pierwszą lepszą osobą z masą wolnego czasu, tak aby powierzać im jej małego syna, ale osobą godną zaufania i rozwagi, że była w przeszłości jakimś AKowcem, albo kimś podobnym.
Na drugim pietrze mieszkała rodzina S. Pani tego domu korpulentna kasjerka, królowa jedynego supermarketu spożywczo-przemysłowego w mieście była typową Panią systemu. Taką Dulską, która wykorzystywała bezmiar swojej władzy handlu „spod lady” i różnych innych handlowych trików w czasach chronicznych braków zatowarowania. Miała dwie dorodne córki. Córki Koryntu, korpulentne jak ich matka, z nadmiaru, towarów wszelakich, rozpasane, ale dobre, choć zakompleksione i skazane na drwiny innych dzieci przez całe dzieciństwo a potem młodość. Mąż Pani S. - człowiek nikt, pewnie nic nie robił, oprócz sprzątania, dbania o dom i córki, gdy Pani S. robiła coraz to odważniejsze i sprytniejsze transakcje handlowe. Na przeciwko mieszkał dziwna rodzina. Ona wyjęta ze wsi, nie pracowała. On po latach, gdy analizuję – musiał być po tej złej stronie systemu. Stawiam, że był pracownikiem służby bezpieczeństwa, T.W. lub podobnym trybikiem w systemie represji. W domu tym była pustka i chamstwo. Ich jedynak głośno zawsze puszczał muzykę, kłótnie małżeńskie spowijały otoczenie wewnętrzne jak i zewnętrzne bloku. Podpadali bardzo nagannym zachowaniem innym sąsiadom, nie robiąc sobie z tego najmniejszych wyrzutów. Dziwne też było to, że w pewnym momencie rzekomo Pan domu wygrał zachodni, drogi samochód. Pomimo, że żona nie pracowała a mąż szybko dostał jakieś dziwne kontuzji, czy choroby nóg – mieli pieniądze i to nie małe. Wspomniany jedynak nazywał się Grzegorz. Był dzieckiem na początku najmłodszym, gdy roczniki najstarszych dzieci, wywiało w świat szkół, knajp czy młodzieńczej miłości, był najstarszy na podwórku. Zawsze miał głupie, dziwne i chamskie pomysły. Małej siły, udawał zawsze silnego – choć był tchórzem. A to wyjął rurę z drzwi frontowych i odbijał z całej siły kortówkę, nie rzadko uderzając komuś w okna czy ściany bloku, czyniąc potworny hałas. A to łuskając non stop i brudząc okolice pestkami słonecznika, czy łupinkami orzechów. Z twarzy podobny do małego utuczonego prosiaczka robiący zawsze jakiś nieład. Był nietykalny przez rodziców. Sąsiedzi idący na skargę do jego rodziców, wracali z niczym, a nawet z awanturą i obdarzeni informacją: „że to nie mógłby być nasz Grześ a tak w ogóle to niech Pani pilnuję swoich dzieci...”.
Dalej na 3 piętrze wschodniej części bloku mieszkałem ja i moja rodzina. Rodzina M. Mama Jadwiga – ekonomistka z wykształcenia, ojciec Mirosław – niedoszły inżynier i brat Jacek – reprezentujący te starsze roczniki dzieci, które szybko opuściły blok i zapisały swoją własną, wcześniejszą historię zabaw, przygód i drak podwórkowych – których ja nie pamiętam, bo wtedy zasikiwałem tetrowe pieluchy. Na przeciwko mojego domu rodzinnego, mieszkała rodzina K. Pomimo, że Pana domu nigdy nie było na miejscu, gdyż był jakimś marynarzem, handlowcem czy czymś co kazało mu wiecznie być z dala od rodziny – żona jego spokojna, piękna kobieta zawsze była z nim wraz z dwoma cichymi córkami, które z rzadka opuszczały dom na wspólne zabawy na podwórku. Jednak to była kochająca się rodzina, pomimo że nie pełna. A świetnie obrazuje to śpiew kochających się kanarków zawsze dochodzący z cicha z tego mieszkania.
Wyżej nad nami, mieszkała rodzina N. Rodzina to była niepełna i pomimo że głowy rodziny nie był w domu, gdyż mieszkał gdzieś podobno w Bydgoszczy i przyjeżdżał czasem na początku, potem coraz rzadziej, aby później już nigdy nie przyjeżdżać – to była to rodzina niepełna i skrzywdzona. Matka Krzysztofa i Bartka – z perspektywy lat wydaje się niesamowicie silną kobietą. Przykładnie wychowującą swoich synów, nie zadająca się z żadnym innym mężczyzną. Utrzymująca dom zawsze w dobrej kondycji choć z nielicznych środków pieniężnych. Schludny dom z odkurzaczem ręcznym codziennie rano sprzątanym przez syna Krzysztofa. Syn ten był substytutem głowy rodziny, jednak nie był tak silny jak matka, myślę, że go to wszystko przerastało. Ale na tyle silnym, aby nigdy nie narzekać. Choć swoje rozterki, strach i złość na ojca wyrzucał z siebie torturując bardzo często swojego młodszego brata Bartka. Na przeciwko na 4 piętrze mieszkała rodzina inżyniera C. Mieli jedynego syna Adama, inżynier ten codziennie dojeżdżał do Bydgoszczy pociągiem podmiejskim, aby jego rodzina żyła w spokoju i dostatku. Był to czysty, bogaty dom – ostoja spokoju i braku charakteru ani syna Adama ani jego ojca, ani matki. Myślę, że może dlatego uciekli najszybciej z tego bloku gdzieś w świat. Choć nie mi oceniać kto tak naprawdę miał charakter, a kto takie wrażenie sprawiał w oczach 9 latka.
W drugiej klatce – niby prawej - obok innych mieszkał Zenon K. Ale zacznijmy od parteru...
C.D.N.
![blok-prl-01.jpeg](/assets/uploads/files/1574554652254-blok-prl-01.jpeg)