Przejdź do treści

Wiersze, Poezja, Proza (nasza twórczosć)

Aktualności oraz dyskusja na różne tematy

29 Tematy 35 Posty

Podkategorie


  • moje prace

    11 Tematy
    12 Posty
    szelestciszyS
    @tua !(https://www.youtube.com/watch?v=_crr0yBf0R4)
  • 0 Tematy
    0 Posty
    Brak nowych postów.
  • nowe wyzwania, świat nie do opisania-opowiadania

    6 Tematy
    6 Posty
    P
    Flame of joy Chciałabym dzisiaj zrobić coś dla siebie, dla innych, dla ciebie Nadzieja! Choć zaspany głos to czuję się w życia potrzebie już dawno się nie czułam źle i męki już nie pamiętam otworz mi serce, s'il vous plaît a stanę się wniebowzięta
  • 1 Tematy
    1 Posty
    O
    1. Poncjusz Nigdy nie nauczymy się naprawdę milczeć. Słowo – szemrany posłaniec idei, niestrudzony pielgrzym ciągnie nas za język, dźga, znaczy, człowieczy się, wilcze ślepia pakuje w duszę. Pochowałem dla Ciebie kawałki ciszy po zakamarkach mieszkania, pod podłogą, na balkonie i w piwnicy, w garażu, na czarną godzinę. Wydzierałem przechodniom milczenie z gardeł, zakradałem się do klasztorów. Wszystko na nic. Raz rozbudzone krążyć będzie między nami, dziś dopiero zauważyłem zacieki na ścianach, ktoś tu był i możliwe, że płakał. Obrazy i tapety mokną, pora się zbierać. Uporczywie ruszam zmurszałe ściany i czego nie dotknę na gładkiej tkance świata, zmienia się w Ciebie. Lecz czy tyle z tej pustki ryb i chleba, tyle wina że znów na pomoc trzeba będzie wołać ubogich – nie wiem. Wybija godzina powrotu do grobu. I tylko ten moment wieczorem w łazience: ręce, woda, płatki róży. 2. Mokre ślady Więc jeśli nie ty, kto zostawił ślady w łazience, kuchni, na strychu? Przyznaj się, przemykasz tu nocą, palisz moje papierosy, układy obmyślasz, konstelacje, włosy czeszesz nad zlewem. Nie oszaleję przecież dwa razy z tego samego powodu, nie stać mnie na taką rozrzutność. Nie wiem, kto ci dał ten adres, zarazy same lęgną się tu, tutaj żyją i pochodzą stąd. Nocą chodzę po lesie i nawołuję. Do tej pory żadnej odpowiedzi. 3. Nie wiem Kilka planet, milimetrów – o tyle się mijamy tak, że strach wyjść po tytoń dwie ulice dalej pijanych do domów odprowadzać, bo wszystko tu lgnie do siebie i czy sposób być prawdziwie samotnym – nie wiem. Wczoraj w malignie widziałem twoje odbicie w szybie baru mucha uwięziona w piwnej pianie niby w bursztynie. Byłeś? Paru mówiło, że się tu pojawiasz, że zawsze przychodzisz po swoje. 4. Gesty Dobrze, że cię nie ma. Schroniłem się w dźwięku śpiewu pociągu, trzepocie skrzydeł, w pierwszym lepszym alikwocie, składzie, barwie. Tu bez lęku mogę patrzeć - to moja kraina, moje plemię, stado. Ci, którzy mieli wyjechać, dawno wyjechali; na nic całopalne ofiary, ta bestia karmi się pustką zadość czyniąc jedynie wybranym. Wygasły ekrany i nagle wszystko stało się jasne: byle skowyt psa budzi nas do życia, kręcę się po kuchni, piję tanie alkohole i drugie, schowane na czarną godzinę, która ma nigdy nie nadejść. Wiem niewiele: przedziwne wiatry gnają mnie na wschód do krainy nad błotnistym brzegiem w przód, do twojego stada. I na nic milczenie: tego gada ubić można jedynie słowami. Partia jest pozornie rozstrzygnięta. Tu się urodziłem, ale nie jestem stąd. Sądząc po martwych zwierzętach, śladach kul w murze, wietrze w sieni to nie moje miejsce. Wyziera z przestrzeni coś jeszcze; im szybciej to nazwiemy, tym gorzej. Tu jestem, tu będę czekał mówił ile tchu i z każdym słowem kawałek ciebie będzie stawał się pokarmem bestii aż opowiem wszystko, do cna i zniknę. 5. Miejsca Znam takie miejsca, w których słońce wschodzi rzadziej po tym je poznasz, że nie prowadzą tam żadne ślady; żaden blask się tam nie pojawi. Czysta pustka. Pójdź tamtędy, zostaw znak potomnym. Niewiele jest idei trwalszych od papieru na którym je spisano, szliśmy wzdłuż rzeki Odry, w takim właśnie miejscu, jeśli być odpowiednio nieostrożnym, można się zagubić i zawieść wszelkie nadzieje. Tam, gdzie przychodzą umierać dzikie zwierzęta, dziki, sarny, lisy – już nawet cię nie prowadzę, zagubiłem gdzieś mapę, a wystarczyło czwartego dnia skręcić w lewo. 6. *** Nocą chodzę po lesie i nawołuję. Sądząc po znakach, po śladach racic, otarciach niepokoju na drzewach, to musiała być ucieczka. Pojmuję jedynie znaki proste: strach pod liściem, blask księżyca, tupot jeża za tarasem. Reszta zdaje się blada, obłe słowa, oschłe krzyki sąsiada. I tylko patrzę, nie widzę, nasłuchuję. Któregoś dnia stanie się to całością, a jeśli nie ma całości? Ujrzę ten brak w świecie, czułością będę go łatał, drobnymi gestami, tobą. 7. Nie dzieje się nic Nic nie zdarza się dwa razy, znakomita większość rzeczy nie zdarza się nawet raz. Znów ktoś tu był, zostawił obrazy strachu nad drzwiami, krzyk dziecka w pokoju, dźwięk kredy na oknie. Pada, zmokniesz. Powiedz, ta ucieczka jest tylko pozorna, prawda? Jeśli kiedyś się spotkamy, ja też stanę się przezroczysty. Stwórz regułę do wyjątku: jeśli znów stanę się tobą, zabij. 8. Pierwszy wiersz dla Kajry Pojmuję jedynie znaki proste: umiera pies i to umiera po raz ostatni. Oto, czego psy zazdrościć muszą kotom: dziewięciu śmierci. A ta ostatnia, ostatnia jest najpiękniejsza. 9. Z tobą Gdybym nie udawał człowieka, może poszło by łatwiej; nie ruszał wieka trumny, nie wypuszczał z niej demonów które karmią się same sobą. Teraz stały się armią hegemonów, poddaliśmy się im, zobacz kotku, jakie to proste. Wystarczy jeść, pić, kochać, garną się same do nas, jesteśmy ich jedynymi poddanymi. W domu możemy robić miłość i nie ma innych spraw ani zajęć, w samym środku Europy, i nie ma winnych tego stanu rzeczy. I wybacz, że często wychodzę, odczekam ten moment, kiedy danymi zarzucą nasze sprzęty, kiedy na podłodze znów rozrzucę papiery, mam tu porachunki, pewnie wrócę nad ranem. 10. Drugi wiersz dla A. Którejś nocy przyjdą po nas, zaskoczą łomotaniem karabinu w okno, nocą widać więcej, jeśli tylko patrzysz. Wiesz, chciałem wtedy skłamać, że nie potrafię jeść, pić, kochać, ale teraz to bez znaczenia. Którejś nocy przyjdą po nas, nawet nasze oczy niewinne będą mówiły: tak, to my. Przyznamy się chcąc nie chcąc do winy z karabinem przy głowie to całkiem łatwe. I tylko nasz pies będzie wtedy ujadał, psa nie ruszą, zostanie sam. 11. Gliwice, początek nowej dekady Są po prostu miejsca na mapie tego miasta gdzie nie dojeżdża żadne sześćdziewięćdziewięć czy inna siedemsetdwójka. I nie wiem, czy tam się chowasz, lecz się pakuję w sam środek warkotu i jadę, jeśli być tu odpowiednio nieostrożnym, można wiele zobaczyć, ale ciebie nigdy. Opracowałeś plan ucieczki, im bliżej światła tym większy cień, prawda? Mamy do pogadania, jeśli gdzieś jesteś, daj znać, głos daj, wyjdź. 12. Widmo A więc byłeś. Widmo domaga się ciała, prawda? To wciąż najlepsze, co może nas spotkać: mała pomyłka w dziale stworzenia, zamiana ról i ciał, niemożliwy przypadek i wystarczy wypluć świat, odkrztusić niby zbędną flegmę. Więcej patrzeć niż widzieć, to takie proste rano znów ktoś tu był, zostawił ślady mokrych stóp na posadzce, już nawet nie zamykam drzwi. 13. Wciąż żadnych wieści Coś musiało stać się po drodze. Posłaniec z aktem łaski tańczy pijany na stole, w którejś melinie, w kole podobnych sobie posłańców z aktem łaski. Wciąż niczego o tobie nie ma w encyklopediach, suplementach i sieci. Nie logowałeś się nigdzie, wygasły ekrany i tylko nieliczni wierzą jeszcze że byłeś. Zawsze wskazujesz inną stronę i daleko poza siebie. Szarżuję pamięcią, wyciągam ostrożnie twój obraz i spróbujmy to sobie wyobrazić: starzec na schodach, muskany promieniami cienia (są miejsca, w których słońce wschodzi rzadziej) trzyma za rękę dziewczynkę z kwiatami a pomiędzy tym wszystkim ja. 14. Rękoczyn Heimlicha Więc wystarczy wypluć świat, odkrztusić niby zbędną flegmę. Ciekawe czy zgadniesz, co znaczyło milczenie zostawione w słuchawce ledwie dekadę temu. Zostawiłem ci też zepsuty saksofon, trochę popiołu i niepokój, dużo niepokoju. Jeśli wrócisz po swoje będziesz go musiał dołożyć do puli ja już będę daleko. 15. Opisać Mży od miesiąca. Zasiadł na dachu bez środków ostrożności notuje, tworzy listę zdarzeń ważnych, drży przy tym: niczego nie pominąć; historia wymaga formy pisemnej pod rygorem nieważności. To naprawdę konieczne, tak zawsze sobie tłumaczył w listach bez znaczków, a może oszalał do reszty - biurko i papier moknie, posłusznie spija atrament, krążą między włóknami krople; teraz jest bezpiecznie: w dwuszeregu z biurka ciekną te najważniejsze: jak podstępem wdarł się na świat i podstępem go opuści. Wspomina przychylną komórkę - przychylną jak brat, lecz obcą (swoi go nie chcieli, tak było. O tym też listy pisał). Pies porzucił go w zeszłym roku ulżyło mu nawet. Któremu ulżyło? Nie wiem, teraz mży i tak już będzie; deszcz biurko zalał, to przywilej tęsknoty: kłaść grunt pod swoją nieobecność, chronić starym ciałem. to naprawdę konieczne - niczego nie pomija, oszalał. 16. Rozmowa Ile rozwagi trzeba w patrzeniu! Nieostrożnym spojrzeniem wypalam dziury w przestrzeni, zostawiam tu kawałek świata, już nie będzie mi potrzebny: mienie niczyje. Siedziałem długo w noc i rozmawiałem, i całą noc skamlał w eterze kaleki język, w niedopowiedzeniach, spomiędzy przerw w świetle promienie cienia padały mi na twarz i wiedziałem, wiedziałem, że rozmowa toczy się gdzie indziej, jeśli jakimś światłem świecę, to jest to światło odbite. Ile rozwagi trzeba w patrzeniu! Wietrzę światłem pokój żeby widzieć lepiej - to odruch, spokój przyjdzie później; któraś rana się nie zabliźni. 17. Układ Układ jest prosty, jeśli w niego wejdziesz. To niewiele: oddasz duszę i ciało, na początek wystarczy. Później zobaczymy; gdyby było mało, to jeszcze kilka z tych drobiazgów o których myślałeś, że nikt nie wie, ale wszyscy już wiedzą. Czego dotknąłeś, ubędzie ze świata. Zanim rozszyfrujesz znaki, złożysz je w całość runie konstrukcja słów i znaczeń być może nawet dłużej niż przez jedno życie będziesz musiał uciekać daleko, coraz dalej. 18. Łajka Jak myślisz, kiedy się połapią? Nie jesteśmy stąd, to jasne. Nienagannymi manierami i czystym ubiorem długo nie dadzą się mamić, to szaleństwo jest metodą, pamiętasz? Nowotworem im jesteśmy, rozrastamy się w brzuchu, tę grę można nieźle przegrać, jeśli jest się tobą. Wystarczy poczekać, przecież wszystkie flagi są białe, to jedynie kwestia czasu i słońca. Tak, słońca. I czego nie odjąć od umęczonego końca tej płowiejącej epoki, zostaje powidok, mara, resztki karmy na orbicie. 19. Coś musiało stać się po drodze Zostaniemy tu, na ile starczy nam ciepła i powietrza, puch na dachu zwiastuje nieszczęście: blaski w ich oczach, pastylki pod językiem, powiedz, czy czekasz jeszcze? Kiedy przestałem już szukać swojego boga napatoczyłeś się ty. Z tej cudownej do połowy pełnej szklanki zionie czarna pustka. 20. W dniu Więc postanowione: wszystko, czym będziemy zostanie zapomniane. We włosach skrzypaczki mysie gówienka, moknie akordeon, melodie wciąż te same; wieczna mżawka. Odbija mu się nią z wnętrzności. Kiedy zaczął się ten desant? Wódka szaleje w trzewiach, trzy ćwierci, po kropli a teraz pustka: to mistrzowie znikają z grobów. Tak wymknąć się śmierci? Więc postanowione. Gdyby mówił językami ludzi i aniołów, byłby nikim pal diabli miłość. Języki też pal diabli. Mistrzowie znikają z grobów. 21. Panie Camus Jeśli, jak pan powiada: oddychać znaczy sądzić, nie ma już odwrotu. To nieodwołalne. Poskładać się z materii, z drobin kosmosu niech będzie, że na chwilę. Trzeba teraz nadać imię, numer, kwaterunek i kolejno oblicz przynajmniej trzy: jedno mają zwierzęta. W wynajęte ciało oblec duszę, nazywać: to kwiat, deszcz, słońce, kundel, sadza, miłość. Od święta do każdej chwili, którą poprzedza myśl, że coś jest jeszcze, co nie ma imienia. Tyle razy pan mówił: oddychać znaczy sądzić - nic nie ma znaczenia, lecz nazwę. przez chwilę. 22.*** Czereśnie pięknie obrodziły w tym roku ten sam ślepy owczarek pilnuje sadu. Nie przejdziesz; wywęszy cię już przy bramie. Przecież nie przyszliśmy tu po owoce, nie przyspieszaj kroku. Daj im spokojnie zwiędnąć, przyjąć barwę rozkładu, zresztą on nie wie, że trzyma go łańcuch. Wojny zawsze się kończą, i ta nasza też się skończy, masz przecież nielimitowany dostęp do świata, umowę na czas nieokreślony, za jedyną słuszną cenę, życie. Możesz spłacać w dogodnych ratach i niech ci to wystarczy. A jeśli kiedyś uznasz że to za mało, zgoda. Możemy spróbować inaczej: warczy, już cię wywęszył spod bramy. Ale jeśli przestaniemy podrzucać mu żarcie do miski to nie będzie zwycięstwo. To za mało, zgoda. 23. Przybłęda A kiedy wstaje świt, który każe wierzyć że odtąd wszystko już zawsze będzie świtem i że nie sposób już błądzić, zalane światłem ulice prowadzą w jedynym dobrym kierunku - naprzód pies pije wodę z czystej kałuży. A w naszych pokojach historia kurzu zaczyna się od początku, głupio świt wielbiąc cichym skomleniem ścieranych roztoczy. Wtedy odziany w łachman przybłęda, którego Ziemia nie wiedzieć czemu jeszcze nie zrzuciła z grzbietu palec wyciąga ku niebu, jak już kiedyś wyciągał i milcząc w oczy nam patrzy, aż po wieczór mglisty, i wszystkie ulice skąpane mrokiem znów mają słuszny kierunek - z powrotem wtedy odziany w łachman przybłęda palec wyciąga ku niebu 24. Niepotrzebne światło i po to wszystkie obowiązki względem przestrzeni i po fajrancie niepewność puszczać na najwyższe obroty żeby tak skończyć? świt mnie dopadł nad ranem, letnie noce są obrzydliwie krótkie i nie zdołałem z powrotem nabrać pewności. mogę patrzeć przez okno: miasto jak miasto. ruiny jeszcze trzymają się nieźle, wiesz, o co mi chodzi. trzymam wciąż pod łóżkiem te pyłki, drobiny, gdzie białe, a gdzie czerwone pudełko i przekładam ciągle świetlną smużkę. kłamał lektor reklamując swoje usługi: nie nauczymy się tego języka. nie w sześć tygodni, znów jesteśmy w plecy jedną próbę porozumienia, już pal diabli tę krew i czystą białą ranę. co ja teraz zrobię w nieoswojonym ubraniu, zgiełku, obcierających butach? tymi brzęczącymi w kieszeni niepasującymi kluczami? świt mnie dopadł nad ranem. w którymś pudełku trzymam ciągle niepotrzebne światło.
  • moje boje

    7 Tematy
    7 Posty
    szelestciszyS
    |-![100_4558.JPG](/assets/uploads/files/1602495474063-100_4558.jpg)-| |-. ..dokładnie 2 lata temu byłem w Krakowie. Poniżej opisałem to co zapamiętałem.. .-| |-czyli-| |-Pinki w podróży.podróż jej się nigdy nie dłuży-| Dziś!!! zawitała do KRAKOWA gdzie Smok Wawelski traktowany jak święta krowa..prospekty,proporczyki bite monety, "święte" kalendarzyki Bryczki ozdobione, nowe -stare bryki. Gołębie kłębiące się wśród ludzi Krakusy ,deptaki, autobusy.. .tłumy ludzi, słowne zakusy Te i jeszcze inne rzeczy tam znajdziemy Stare zamki ..bez żadnej ściemy. Trzeba mieć tylko czas...i silne nogi sporo kasy i język do podłogi. Pamiątki, świątki, ,stare obrazy tykające zegary .Magnesy lodówkowe kasy,szmalu jak lodu.. „świętą” i zbędną gotówkę która tam daje władze. a na władze..nie poradzę. Okalająca gród Kraka Wisła zaprasza i kusi zarazem Kapok na plecy..mieć w dupie wszystko ..nie liczyć się z zakazem noszenia maseczki Covid górą ...Pany,Panny.Pineczki
  • 0 Tematy
    0 Posty
    Brak nowych postów.
  • japy świat piórem opisany - z rynsztoka do gwiazd

    2 Tematy
    2 Posty
    japaJ
    Rozdział x Mężczyzna podbiegł do dwóch atrakcyjnych dziewczyn stojących przy wejściu do stacji kolejowej niedaleko pętli autobusowej - Oddam wszystkie moje karty kredytowe za 50 zl - rzucił szybko trzymając portfel w dłoni, z błagalnym spojrzeniem pełnym szczerości - tyle brakuje mi pieniędzy na pociąg, aby wydostać się stąd.... Dziewczyny ukradkiem spojrzały na siebie i uciekły w popłochu szybko przechodząc przez ulicę. Został sam na bruku bez pieniędzy z plastikami w portfelu, które tak naprawdę są nieprzydatne, gdy kasa biletowa przyjmuje tylko gotówkę, a pociąg odjeżdża za 10 minut, którym można odjechać daleko zostawiając areszt domowy, więzienie myśli czy niepokój długiej samotnej nocy.... Trudno następny pociąg będzie za 3 godziny, zdążę pojechać autobusem do miasta i wypłacić pieniądze w bankomacie - pomyślał, ale gdzie jechać dokładnie, jak nie zna się miasta i numerów autobusów? Wsiadł z rozmachem, usiadł na ostatnim miejscu autobusu, kołysząc się jak na statku w czasie sztormu. Jechał przez całe miasto, ludzie wsiadali i wysiadali. On patrząc na przestrzał całego pojazdu uśmiechał się do nich złowieszczo. Gwizdał i cieszył się każdym widokiem zza szyby autobusu. Napawał się utraconą wolnością. W pewnym momencie ona - ładna, młoda blondynka z dzieckiem z wózkiem zapytała kozacko - gdzie siedziałeś. On zbity z tropu, rzucił - Tu i tam, długo, dawno mnie nie było w mieście - mocno się tutaj zmieniło. Ona poczuła, że to swój chłopak. Pogładziła swoje włosy i można było wyczuć jej feromony w powietrzu. Stojąc przy swoim wózku i bujając niemowlę, zaczęła wymieniać pseudonimy - Kwiatek już u siebie na siłowni. Koza niestety się się powiesił w Białołęce. Sznur siedzi w Czarnym, a Szybki został w górach. Wytrzebili miasto - z żalem podsumowała. On nagle zerwał się i wyskakując w ostatniej chwili z autobusu niedaleko ogródków działkowych tylko rzucił jej - Fajna z Ciebie laska, ale muszę spadać - trzymaj się, buziaki. Została sama z bobasem, i gdy już autobus dojeżdżał do kolejnego przystanku pomyślała, że życie jest okrutne, że prawdziwi faceci są tam a nie tutaj, bo szybka forsa to ryzyko; a my prawdziwe kobiety lubimy forsę i prawdziwych chłopaków.... On natomiast szedł w chojrackich butach z metalowymi zelówkami, szarpiąc beton do iskier wzdłuż ogródków działkowych, gdzie dawno temu był cmentarz żydowski. Oprócz urodziwych jabłoni, gruszy czy śliw wyrosłych na truchłach przedwojennej elity miasta - wzdłuż alejki dęby strzeliste i zieleń zieleń zieleń.... [Gdańsk 2021-02-29 - japa]
  • poezja przy kawie

    2
    +0
    0 Głosy
    2 Posty
    73 Wyświetlenia
    szelestciszyS
    |-**I ja kawą się racze kawa dla mnie ma wiele znaczeń**-| . |-Kawa, kawencja , kawusia dla babci,dla dziadka,dla wnusia dla pani w pociągu...ospale dla pana młodego ..medale-| |-kawa płytka..kawa inka dla robotnika ,dla murzynka Kapuczino...exPRESSo, po turecku i po swojemu Komu dziś kawę? postawić sobie ,tobie ,jemu.-| |-napój bogów, napój ludności dla rybaka,,, grubych ryb dla gości...-| |-Dla urzedaski i lekareczki Filiżanka lub kubek kaweczki Każde ilości... by się przydały byle energije i power dawały-| |-A zapach trunku tego Postawi na nogi kazdego kawa uspakaja i dobry nastrój daje i dlatego zawsze się na każdą okazję nadaje.-| |-Kawa dla każdego! kawa dla babci dla Tołdiego - dla ubogiego-| |-kawa poRANNA, kawa NOCna, dla zaspanego jest zawsze pomocna-| |-Stawia na nogi,,,rozgrzewa , pozbywa nas trwogi.-| |-zadowolenie ,rozluźnienie.... to ona zalana wrzątkiem... aromat niech skona nie ma lepszego trunku...-| |-KAWA mielona.. wiele razy, nie czuje urazy nie ma żalu do nikogo, nie staje murem , kłód pod nogi nie daje, nie staje okoniem (aż serce się kraje...)-| |-autorzy mysli o kawie... : resi i forrest_gump ,pink i ja-|
  • zapraszam innych do pisania....

    5
    +0
    0 Głosy
    5 Posty
    156 Wyświetlenia
    japaJ
    **Dawno nic nie napisałem, a czekało w szufladzie ponad rok....** *rozdział II* ***Dom jest tam, gdzie tańczysz z innymi, a taniec to życie. [Stephen King – Dallas ‘63]*** W centralnym bloku mieszkały różne rodziny... Z odmętu lat pamiętam, że w lewej klatce na parterze mieszkała rodzina Ś. On Pan Marian Ś. - szanowany majster budów wszelakich w Polsce, jak i wysyłany w delegacje nawet do Iranu był dość niskim, krzepkim, ogorzałym od słońca 40-sto paro latkiem. Silny charakterem i postawą fizyczna. Miał dwóch synów – urwisów i małą córeczkę Beatę. Żona Pana Mariana Pani Ewa była natomiast pracownikiem państwowego wydawnictwa i drukarni w mieście. Zatem jak się domyślacie, rodzina ta, otoczona od najwcześniejszych lat książeczkami dla dzieci, wierszami poetów i klasycznymi dziełami mistrzów, była oczytana, spokojna i wzorowa. Pożycie Państwa Ś. było przykładne i nad wyraz spokojne, a przynajmniej takie sprawiało wrażenie. Jedynie dwóch urwisów, jednych z najstarszych w bloku z dzieci, siało postrach przed blokiem, ale w ten dobry sposób. Zawsze razem, zawsze z zasadami i zawsze z jakąś piłka szmacianką z innymi dziećmi na klepisku przy wschodniej flance bloku. Na przeciwko państwa Ś. Mieszkała rodzina D. Pan domu – potężny jegomość ponad 2 metrowy, barczysty i z bardzo niskim i donośnym głosem co ranek jeździł do swojej fabryki skuterem. A może to nie była fabryka a biuro służby bezpieczeństwa lub inny urząd jaki Pan D. piastował w mieście. Pani domu, niemalże nie wychodziła z domu, była spokojna i bezkonfliktowa. Nawet jak pielęgnowała ich ogródek pod oknami swojego mieszkania – robiła to niezauważalnie, choć ogródek ich należał do najkwiecistych i najbardziej wypielęgnowanych w całym bloku. Na pierwszym pietrze mieszkała Pani profesor i tłumacz z wielu języków – trzon rodziny T. Ona w tym domu rządziła swoim mężem, który był pewnie nikim albo kimś wielkim w mieście. Mieli urodziwą córkę, która była damą jak jej matka. Zawsze pięknie, drogo ubrana w zachodnich żurnalach i Pewexach za dewizy zarobione z tłumaczeń – siedziały w domu, bo pieniądze same witały w ich progach. Na przeciwko mieszkała pewna starsza babcia Pani B. Nie wiem kim była w przeszłości, jednak była dobra kobietą i czasem moi rodzice podrzucali jej mnie, na przeczekanie z nią, gdy sami musieli wyjść gdzieś na sprawunki w mieście. Zapamiętałem, że dom jej był pełen świętych obrazków i wypełniony atmosfera modlitwy. Stawiałbym z zachowania jej i tym, że rodzice moi wyczuli w niej bratnią duszę, nie tylko pierwszą lepszą osobą z masą wolnego czasu, tak aby powierzać im jej małego syna, ale osobą godną zaufania i rozwagi, że była w przeszłości jakimś AKowcem, albo kimś podobnym. Na drugim pietrze mieszkała rodzina S. Pani tego domu korpulentna kasjerka, królowa jedynego supermarketu spożywczo-przemysłowego w mieście była typową Panią systemu. Taką Dulską, która wykorzystywała bezmiar swojej władzy handlu „spod lady” i różnych innych handlowych trików w czasach chronicznych braków zatowarowania. Miała dwie dorodne córki. Córki Koryntu, korpulentne jak ich matka, z nadmiaru, towarów wszelakich, rozpasane, ale dobre, choć zakompleksione i skazane na drwiny innych dzieci przez całe dzieciństwo a potem młodość. Mąż Pani S. - człowiek nikt, pewnie nic nie robił, oprócz sprzątania, dbania o dom i córki, gdy Pani S. robiła coraz to odważniejsze i sprytniejsze transakcje handlowe. Na przeciwko mieszkał dziwna rodzina. Ona wyjęta ze wsi, nie pracowała. On po latach, gdy analizuję – musiał być po tej złej stronie systemu. Stawiam, że był pracownikiem służby bezpieczeństwa, T.W. lub podobnym trybikiem w systemie represji. W domu tym była pustka i chamstwo. Ich jedynak głośno zawsze puszczał muzykę, kłótnie małżeńskie spowijały otoczenie wewnętrzne jak i zewnętrzne bloku. Podpadali bardzo nagannym zachowaniem innym sąsiadom, nie robiąc sobie z tego najmniejszych wyrzutów. Dziwne też było to, że w pewnym momencie rzekomo Pan domu wygrał zachodni, drogi samochód. Pomimo, że żona nie pracowała a mąż szybko dostał jakieś dziwne kontuzji, czy choroby nóg – mieli pieniądze i to nie małe. Wspomniany jedynak nazywał się Grzegorz. Był dzieckiem na początku najmłodszym, gdy roczniki najstarszych dzieci, wywiało w świat szkół, knajp czy młodzieńczej miłości, był najstarszy na podwórku. Zawsze miał głupie, dziwne i chamskie pomysły. Małej siły, udawał zawsze silnego – choć był tchórzem. A to wyjął rurę z drzwi frontowych i odbijał z całej siły kortówkę, nie rzadko uderzając komuś w okna czy ściany bloku, czyniąc potworny hałas. A to łuskając non stop i brudząc okolice pestkami słonecznika, czy łupinkami orzechów. Z twarzy podobny do małego utuczonego prosiaczka robiący zawsze jakiś nieład. Był nietykalny przez rodziców. Sąsiedzi idący na skargę do jego rodziców, wracali z niczym, a nawet z awanturą i obdarzeni informacją: „że to nie mógłby być nasz Grześ a tak w ogóle to niech Pani pilnuję swoich dzieci...”. Dalej na 3 piętrze wschodniej części bloku mieszkałem ja i moja rodzina. Rodzina M. Mama Jadwiga – ekonomistka z wykształcenia, ojciec Mirosław – niedoszły inżynier i brat Jacek – reprezentujący te starsze roczniki dzieci, które szybko opuściły blok i zapisały swoją własną, wcześniejszą historię zabaw, przygód i drak podwórkowych – których ja nie pamiętam, bo wtedy zasikiwałem tetrowe pieluchy. Na przeciwko mojego domu rodzinnego, mieszkała rodzina K. Pomimo, że Pana domu nigdy nie było na miejscu, gdyż był jakimś marynarzem, handlowcem czy czymś co kazało mu wiecznie być z dala od rodziny – żona jego spokojna, piękna kobieta zawsze była z nim wraz z dwoma cichymi córkami, które z rzadka opuszczały dom na wspólne zabawy na podwórku. Jednak to była kochająca się rodzina, pomimo że nie pełna. A świetnie obrazuje to śpiew kochających się kanarków zawsze dochodzący z cicha z tego mieszkania. Wyżej nad nami, mieszkała rodzina N. Rodzina to była niepełna i pomimo że głowy rodziny nie był w domu, gdyż mieszkał gdzieś podobno w Bydgoszczy i przyjeżdżał czasem na początku, potem coraz rzadziej, aby później już nigdy nie przyjeżdżać – to była to rodzina niepełna i skrzywdzona. Matka Krzysztofa i Bartka – z perspektywy lat wydaje się niesamowicie silną kobietą. Przykładnie wychowującą swoich synów, nie zadająca się z żadnym innym mężczyzną. Utrzymująca dom zawsze w dobrej kondycji choć z nielicznych środków pieniężnych. Schludny dom z odkurzaczem ręcznym codziennie rano sprzątanym przez syna Krzysztofa. Syn ten był substytutem głowy rodziny, jednak nie był tak silny jak matka, myślę, że go to wszystko przerastało. Ale na tyle silnym, aby nigdy nie narzekać. Choć swoje rozterki, strach i złość na ojca wyrzucał z siebie torturując bardzo często swojego młodszego brata Bartka. Na przeciwko na 4 piętrze mieszkała rodzina inżyniera C. Mieli jedynego syna Adama, inżynier ten codziennie dojeżdżał do Bydgoszczy pociągiem podmiejskim, aby jego rodzina żyła w spokoju i dostatku. Był to czysty, bogaty dom – ostoja spokoju i braku charakteru ani syna Adama ani jego ojca, ani matki. Myślę, że może dlatego uciekli najszybciej z tego bloku gdzieś w świat. Choć nie mi oceniać kto tak naprawdę miał charakter, a kto takie wrażenie sprawiał w oczach 9 latka. W drugiej klatce – niby prawej - obok innych mieszkał Zenon K. Ale zacznijmy od parteru... C.D.N. ![blok-prl-01.jpeg](/assets/uploads/files/1574554652254-blok-prl-01.jpeg)