Historia Pusi
Nie miała pojęcia, dokąd idzie. Jej dusza nie była głodna, nie martwiła się o dobry sen. Chciała tylko znów znaleźć kochający dom. Tak jak znajdowała go za życia.
Nie rozumiała swojego szczęścia, tego, że ma kolejne życie, nieśmiertelne, podarowane przez los, a może nawet przez jakiegoś ludzkiego Boga. Bo o kocich bogach nic nie wiedziała. Nie rozumiała, że zdarzyło się jej to, o czym czytywała – życie wieczne. Jej koci rozum ogarniał tylko rzeczywistość, a ta się załamała.
Wędrowała wśród bladych, zasnutych siwą mgłą domów, wchodziła do mieszkań, przenikając przez wątłe ściany, ocierała się o nogi nieczujących jej ludzi, o przezroczyste meble. Chciała mieć znowu swoją panią, swoje małe, kocie ciałko i swoją smakowitą miseczkę. A to zostało jej odebrane. I tak miało pozostać na wieczność.
Snuła się więc po obcych kątach, wszystkich nieprzyjemnie chłodnych, twardych i bezludzkich. Towarzyszyło jej poczucie bezczasu, które napawało ją obrzydzeniem, odbierało sens wędrówce. Jej mały, szary, koci pyszczek spowijała gęsta mgła żałosnego smutku, jej brązowo-zielone oczy były coraz szerzej otwarte, jakby spodziewały się wreszcie dojrzeć gdzieś na horyzoncie raj domu, a jednocześnie coraz bardziej wątpiące w jego istnienie. Nie na darmo mówi się, że kot mruży oczy, gdy jest zadowolony i ufny. Pusia ich nie mrużyła, rozwierała je szeroko, czekając najgorszego, a nadzieję mając na najlepsze.