Historia Pusi
Wiedziała, że zbliża się jej kres. Żyła już wystarczająco długo. Żałowała tylko jednego: że nie zdążyła przeczytać wszystkich książek swoich państwa. To wszystko przez nianię, przez to, że była cały czas w domu i Pusia musiała udawać niezainteresowaną literaturą.
Mogła wprawdzie pod koniec życia ujawnić się i miauczeniem poprosić o książkę, ale się bała. Nie umiała się na to zdecydować. I tak zaznała w swoim długim kocim życiu wiele miłości i dobroci, miała zawsze ciepły kąt, miskę z jedzeniem i dobrą książkę. Nie śmiała prosić o więcej.
Jej nowa rodzina, jak nazywała w myślach właścicieli, zabrała ją do weterynarza, który wydał wyrok. Chore nerki, słabe serce, starość. Niewiele można zrobić. Pusia słuchała i rozumiała wszystko.
– Na razie jeszcze się trzyma – ciągnął lekarz – ale niedługo raczej to potrwa. Będą mogli państwo ją uśpić albo poczekać, aż odejdzie sama.
– Poczekamy. Na razie chyba się nie męczy.
Zabrali ją do domu i w nagrodę, że u weterynarza była cicha i spokojna, kupili jej paczuszkę pasztetu z indyczych serc. Zjadła ze smakiem i położyła się w swoim ulubionym fotelu. Mruczała, jakby nie wiedziała, co ją w najbliższej przyszłości czeka.
Ostatnią książką, jaką zamierzała przeczytać, był cienki tomik Statek wdów I. Grekowej. Była na pięćdziesiątej trzeciej stronie, kilka dni później na osiemdziesiątej szóstej, aż w końcu zostało jej tylko dziesięć stron. Czekała z niecierpliwością, aż właściciele wyjdą, i będzie mogła skończyć swoją ostatnią książkę.
Okazja nadarzyła się w pierwszą sobotę lipca, ciepłą i duszną.
– Idziemy z Kingą do mamy? – zaproponował właściciel. Właścicielka zgodziła się, a dziecko machało bezradnymi łapkami w kojcu. Przebrali się w nieprzepocone ubrania i wyszli, a Pusia natychmiast, choć z trudem, wskoczyła na półkę, przewróciła kilka tomów i wygrzebała z nich Statek wdów.
Skończyła lekturę po pół godzinie z górką, z czego większość czasu zajęło jej przewracanie stron zesztywniałymi ze starości łapkami. Teraz czuła się spełniona.
I pewnego dnia położyła się w niedomkniętej szafie, na stosiku kolorowych koszulek Kamili i zamknęła śliniącą się mordkę. Była już słaba, coraz słabsza. Leżała tak, wiedząc, że przez jej piękne, zielone oczy wycieka życie. Oddychała powoli, spokojnie, przygotowując się na swój koniec. Nic jej nie bolało, nie cierpiała. Była jedynie bardzo starym kotem. Wyciągnęła przednią łapkę, by było jej wygodniej, położyła głowę na pachnącej proszkiem do prania bluzce.
Leżała tak przez jakiś czas, nie wiedziała, jak długo. Nie miała zegarka, bo kto to widział – kot z zegarkiem? Zmrużyła powieki, zasłaniając poszerzone z braku światła źrenice. Oddech to urywał jej się na moment, to wracał, nie dostarczając do tkanek odpowiedniej ilości tlenu. W końcu zamknęła oczy.
Nie wiedziała, co się dzieje. Mimo zamkniętych oczu widziała wnętrze szafki, chropowatą brązową powierzchnię półprzymkniętych drzwiczek. Wtem drzwiczki zaczęły stawać się przezroczyste, pokój o jasnoniebieskich ścianach prześwitywał przez nie, by ostatecznie stać się wyraźny jak za życia. Wyszła z szafy do oświetlonego słońcem pomieszczenia i stanęła na środku, na miękkim dywanie w szary wzór. Rozejrzała się. Nikt nic nie zauważył.
I wtedy okazało się, że Pusia ma duszę.