Nie jest to w 100% dopracowane, ale...
Pusia była zawsze grzecznym kotem. Dokładnie myła futerko przed pójściem spać, nie lizała jedzenia od czasu, gdy dostała w głowę ręcznikiem, załatwiała się do kuwety. Nie miała sobie nic do zarzucenia. W swoim długim kocim życiu zasłużyła na koci raj.
Miała jednak swoją tajemnicę. Tajemnicę skrywaną przed ludźmi i, na wszelki wypadek, też przed innymi kotami. Mianowicie Pusia kochała czytać książki.
Gdy jej poprzedniej właścicielki nie było w domu, wspinała się na kredens, przewracała poukładane na nim tomy, otwierała jeden, ten, na którym ostatnio skończyła, i swoimi dużymi, bursztynowymi oczami śledziła z zapartym tchem czarne litery tekstu. Potem, gdy słyszała kroki na klatce, zamykała łapką książkę i kładła się na kredensie, mrucząc cicho.
– Pusia, Pusia, znów przewróciłaś książki!
Pusia milczała, nie uśmiechając się, gdyż koty nie umieją się uśmiechać. Ale w duchu się śmiała ze swojej właścicielki, która nie rozumiała nic z tego, co robił jej kot.
Miała też jedno niespełnione marzenie: pragnęła napisać własną powieść. Miała już nawet pomysł. Ale był jeden problem, wydawałoby się, nie do pokonania: nie umiała pisać swoimi okrągłymi, kocimi łapkami. Jak kot miałby pisać? No niemożliwe, prawda?
Tak więc żyła Pusia ze swoją właścicielką przez długie lata, przeczytała w tym czasie cały stos książek, gdy właścicielka wychodziła na rynek po zakupy, a resztę czasu spędzała na piecu, na półce z serwetkami albo na kolanach, mrucząc i ogrzewając swoim miękkim futrem stare kości pani.
I pewnego dnia stała się rzecz niewyobrażalna: właścicielka zniknęła. Wyszła z domu i nie wróciła na noc, potem na drugą noc. Trzeciego dnia przyjechał mężczyzna, syn, który nakarmił Pusię i pogłaskał ją w pośpiechu po grzbiecie. Coś się zmieniło.
Syn przyjeżdżał codziennie, wsypywał do miski karmy, układał jakieś rzeczy i wychodził, pozostawiając kotkę samej sobie. Zdążyła ona przeczytać wszystkie książki stojące na regale, dobrała się do tych z wysokiej półki, ostatecznie skończyła wszystko, co było w mieszkaniu, gdy pewnego dnia syn wrócił z błękitnym pudełkiem z kratką i zamknął Pusię w środku.
Jeszcze wtedy nie wiedziała, co się dzieje. Nie spodziewała się takich zmian w swoim spokojnym życiu, a tu nagle zwaliło jej się na głowę to wszystko. Przeprowadzała się. Miała mieć nowy dom, nową właścicielkę.
– Nie martw się, Pusia, będzie dobrze – mruknął do niej syn.
Bała się, ale i była podekscytowana. Może w nowym domu znajdzie nowe książki? Ale czy będzie miała chwilę samotności, by je czytać? A jeśli będą zamknięte w szafce na kluczyk, takiej jak u właścicielki z zamkniętą w środku włóczką?
Tęskniła za swoją panią, za starszą kobietą z artretyzmem. Kochała ją swoją piękną, kocią miłością.
Nowa właścicielka okazała się młodo wyglądającą kobietą w czerwonym płaszczyku i kolorowej apaszce. Głośno stukała obcasami granatowych butów, idąc z transporterem z Pusią i kołysząc nim delikatnie. Bursztynowe kocie oczy chłonęły każdą barwę dworu, której nie widziały przez tyle lat, a o której mogły tylko czytać.
Trafiła do nowego domu. Bała się trochę, nie lubiła zmian, ale i była zaaferowana nowym mieszkaniem, nowymi ludźmi i nowymi książkami. Wreszcie zobaczy inne miejsca, inne pokoje, inną kuchnię. I może znajdzie wreszcie te nowe książki? Nowa właścicielka wtoczyła się do mieszkania z całym majdanem, za nią wszedł syn z kocim żwirkiem i workiem karmy. Okazało się, że ktoś jeszcze inny był w środku i wyszedł im na powitanie, a gdy zobaczył ją, Pusię, wykrzywił usta ze zdumienia.
– Co to? Kot? – spytał.
Wieczko transportera otworzyło się i pozwolono Pusi zobaczyć mieszkanie. Przeszła się po dużym pokoju, zajrzała do sypialni, oceniając potencjalne miękkie miejsca do spania i dwa sporej wielkości regały z książkami. Gdyby nie obecność ludzi, zatarłaby łapki z radości.
Po krótkiej rozmowie syn wyszedł. Przypuszczała, że widzi go po raz ostatni. Para nowych właścicieli weszła za nią do sypialni.
– I jak? Zadomowi się, prawda?
– Byle nie sikała na dywan.
– Jej poprzednia właścicielka mówiła, że korzysta z kuwety.
– Dobrze. Zobaczymy.
Wyszli, zostawiając ją samą. Ciekawe, kiedy wychodzą z domu, zastanawiała się. Przecież tacy młodzi ludzie muszą pracować, prawda? Będzie więc miała sporo czasu na czytanie.
Następnego dnia sprawdziło się to, co przypuszczała: właściciele wstali rano, ubrali się, połknęli na szybko kanapki z kawą i wybiegli do pracy. Pusia została sama.
Upewniwszy się, że nie słychać już kroków na klatce, wskoczyła na regał i strąciła dwie książki. Jeden dzień brzmiał tytuł pierwszej. Od tej zacznie. Dla niepoznaki zrzuciła też plastikowy kubek i przewróciła zdjęcie w ramce, tak by nie stłuc nic po drodze. Łapką otworzyła książkę, co nie było proste i zabrała się do czytania.
Dobrnęła do połowy, zerkając co jakiś czas na zegarek, gdy usłyszała ciche piknięcie domofonu, oznaczające, że ktoś kodem otworzył drzwi. Widziała coś takiego w telewizji, którą oglądała namiętnie jej stara właścicielka. Zapamiętała stronę, zamknęła książkę i położyła się na kanapie w salonie. Po chwili otworzyły się drzwi i wszedł zziajany właściciel.
– Cześć, Pusia! – rzucił z przedpokoju.
Otworzyła bursztynowe oczy i zamruczała. Nasypał jej karmy do miski, stukając delikatnie kartonem o lodówkę. Przybiegła do kuchni, zjadła trochę, otarła się o nogi właściciela i wróciła na kanapę, mrucząc. To był dobry dzień i następne zapowiadają się nie gorzej. Była szczęśliwym kotem.